Amsterdam – tak, ale bez dziecka!

Jestem gorliwą zwolenniczka podróżowania z dzieckiem, nawet tym kilkumiesięcznym, jednak, jak przekonaliśmy się na własnej skórze, są miejsca, z których wiele nie wyniesiemy, mając małego bąbla u boku. Właśnie taki niedosyt czuliśmy po wizycie w Amsterdamie – mieście, które ma do zaoferowania dorosłemu podróżnikowi więcej niż inna stolica Europy, a większość tych dobrodziejstw, mimo że znajdowały się w zasięgu ręki, musieliśmy sobie odpuścić.

Nie chodzi tutaj o niemożność korzystania z zasobów Coffee Shopów, czy włóczenia się po Dystrykcie Czerwonych Latarni nocą, czy w ogóle wypadów do barów i dyskotek, w które brzemienny jest Amsterdam. Udając się do stolicy Holandii z Miszą byliśmy przygotowani, że tego typu atrakcji na bank nie uświadczymy 😉 Zaskoczyło nas jednak, że Amsterdam, jako miasto pozornie „do wszystkiego” i „dla wszystkich”, przez swoją architekturę i charakter nie jest zbytnio przyjazny dzieciom. Szczególnie jeżeli chodzi o niemowlaków.

Problemów doświadczyliśmy w takich trywialnych sytuacjach, jak chociażby spacer po mieście. Misza, ciekawy atrakcji, nie bardzo chciał siedzieć w wózku, a puszczać go swobodnie nie za bardzo mogliśmy ze względu na:

  1. tłum turystów, w którym łatwo mogliśmy stracić szkraba z oczu,
  2. bliskość nieogrodzonych niczym kanałów,
  3. rowerzystów, którzy w stolicy mają pierwszeństwo nad pieszym i jeżdżą bardzo nieuważnie.

Te trzy czynniki spowodowały, że kurczowo trzymaliśmy malucha w wózku – ten, czemu nietrudno się dziwić, ostentacyjnie się buntował. Biedak wybiegał się dopiero w Begijnhof, gdzie tłumów było nieco mniej, a wewnętrzne podwórze było zewsząd otoczone kamienicami. Chociaż i tak musieliśmy mieć malucha na oku, czy nie wchodzi na część prywatną, niedostępną dla zwiedzających. Sporo ulgi otrzymał dopiero w Dzielnicy Muzeów, centrum której stanowił pas zieleni pozwalający na biegi i harce.

Mieliśmy również małe problemy z jedzeniem na mieście. Lokale położone na parterze wąziutkich kamienic są zazwyczaj małymi klitkami – również nie ma co liczyć na puszczenie dziecka samopas, a także bardzo rzadko spotykaliśmy się z przewijakami w toaletach.

Amsterdam to muzea, które kryją w sobie multum eksponatów z różnych dziecin życia, nie tylko sztuki. Warto zarezerwować sobie jeden dzień, na odwiedzenie chociaż kilku z nich. Nam, mimo że w planie mieliśmy zobaczyć dwa, finalnie skapitulowaliśmy z dalszego zwiedzania po jednym. Sądziliśmy, że wybrane przez nas Muzeum Mikrobów swoim charakterem zajmie czymś uwagę malucha na dłużej. W finale i tak musieliśmy mieć non stop na niego oko, czy nie niszczy eksponatów lub nie przeszkadza zwiedzającym, więc z wystawy nie wynieśliśmy tyle, ile byśmy chcieli. A szkoda, bo Micropia okazała się szalenie ciekawa.

Wiem, że dla starszych dzieci niektóre muzea przygotowały specjalne atrakcje, np. w Muzeum Van Gogha, gdzie animator angażuje do własnej twórczości plastycznej bazując na dokonaniach mistrza. Jeżeli jednak głównym celem waszej wizyty w Amsterdamie jest intensywny tour po muzeach – zostawcie dzieci w domu 😉

Czy to oznacza, że żałujemy, że zwiedzaliśmy Amsterdam z rocznym Miszą? Absolutnie nie, bo widzimy, ile z tej wycieczki nasz bąbel wyniósł i autentycznie sprawia nam przyjemność obserwowanie jego reakcji na rzeczy i sytuacje dla niego nowe. Nawet takie jak atak paniki i płaczu podczas pierwszego spotkania z czarnoskórym mężczyzną 🙂 Jednak, jeżeli nadarzy się ponownie okazja krótkiego wypadu do Amsterdamu, podrzucimy synka dziadkom 😉

 

Jeśli uważasz ten artykuł za przydatny, podziel się nim z innymi.
Pozostań też z nami w kontakcie:
– Polub nasz fanpage na Facebooku, a będziesz na bieżąco z najnowszymi artykułami i ciekawostkami z naszych podróży
– Śledź nas na Instagramie. Znajdziesz tam ciekawe rękodzieła, wartościowe książki i relacje z miejsc, w których bywamy

Reklama