Białoruś: Mińsk (2010) część 2

Posted Podróże zagraniczne

Kontynuacja wpisu Białoruś: Mińsk (2010) część 1

Mińsk Białoruś

BIAŁORUŚ

Waluta: rubel białoruski (1 PLN = 4482.56 BYR)
Język: rosyjski, białoruski
Kraj nienależący do UE – wymagana wiza
Co kupić na pamiątkę: suszone kalmary, słodycze, wódkę na ziołach, wyroby z lnu

 

Rutyna dni i sukcesywne zwiedzanie stolicy oswajały mnie coraz bardziej z Mińskiem. Wszytko to, co na początku mojego pobytu na Białorusi napawało mnie obawą, potem przerodziło się w ciekawość a nawet fascynację. Szczególnie już po powrocie do Polski, gdy zaczęły się relacje z mojego pobytu rodzinie i znajomym. Dopiero wtedy, gdy byłam już na „własnym terenie” i opadły emocje związane z wyjazdem, w pełni zdałam sobie sprawę z niesamowitego charakteru całej tej przygody. Nauczyło mnie to nowego podejścia w podróżowaniu, którego starałam się trzymać przez cały odbywany parę lat później Eurotrip.

Jakkolwiek jest (a nie zawsze jest kolorowo), taka wyprawa być może się nie powtórzy – więc ciesz się nią w pełni i czerp z niej garściami!

My vs uczelnia

Oj nie lubili nas, Polaków. Nie lubili za naszą „roszczeniowość” i naszego jawnego „wyjebongo” na obowiązujące w akademiku i uczelni zasady. Napięte relacje my-uczelnia rozpoczęła nasza bezowocna walka o wyższe stypendium (zobacz: Białoruś: Mińsk (2010) część 1), a obustronną niechęć podsycił fakt, że rzadko pojawialiśmy się na zajęciach. A to głównie dlatego, że nasz grafik liczył siedem zajęć na cały tydzień! Szybko przekalkulowaliśmy, że średnio opłaca nam się wychodzić na 20 stopniowy mróz i spacerować  w nim przez 20 minut tylko po to, by pojawić się na zajęciach z „Kultury Białorusi”. I z tego też powodu pojawiły się problemy z uczelnią. Przepływ informacji między akademikiem a uczelnią był lepszy niż między Wałęsą i bezpieką, tak więc władze uczelni wiedziały, gdzie jesteśmy, gdy nie ma nas na zajęciach. My jednak niewiele sobie z tego robiliśmy. Zrażeni przegraną walką o stypendium, a także fakt, że połowa z nas wkrótce wyjeżdżała sprawiły, że podchodziliśmy to edukacyjnego aspektu wymiany nieco lekceważąco. Czas przeznaczony na naukę rozdysponowaliśmy na zwiedzanie, zdobywanie materiałów na pracę magisterską i zakupy.

Życie akademickie

Nasz akademik był chyba najstarszym spośród całego kompleksu należącego do Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego. Nawet gdybyśmy chcieli, nie moglibyśmy poczuć się tam swojsko. Do tej pory kojarzy mi się z zaduchem, wonią starej meblościanki i nienaturalną dla tego typu obiektu ciszą. Na całe piętro przypadało oprócz nas jeszcze kilku cudzoziemców, z którymi rzadko się mijaliśmy.

Na naszym poziomie znajdowały się toalety i kuchnia. Prysznice ulokowane były w piwnicy. Ściany tych pomieszczeń oblepione były czarno-białymi komunikatami, które pouczająco głosiły: „Oszczędzajcie wodę”, „Oszczędzajcie światło”, „Nie wyrzucajcie papieru toaletowego do toalety”. Tak, ten ostatni komunikat może wydać się dla obcokrajowca szczególnie dziwny. Ma on jednak swoje rozumne uzasadnienie. Rury kanalizacyjne na Białorusi mają mniejszą średnicę niż u nas, przez co łatwiej się zapychają. Zatem zużyty papier toaletowy ląduje do śmietnika znajdującego się przy każdym sedesie. Jeżeli zastanawiacie się, czy w toaletach roznosił się nie przyjemny smrodek, to przyznam, że owszem, ale nie od zawartości śmietnika. Podłogi łazienki były bardzo często myte środkiem zawierającym chlor. Ostra woń chloru skutecznie tłumiła pozostałe „łazienkowe” zapaszki.

Wzięcie kąpieli było dla mnie bardzo krępującą sprawą, gdyż kabiny znajdowały się jedna obok drugiej nieoddzielone żadną zasłonką. Pół dnia prysznice były niedostępne z powodu czyszczenia i sprzątania (co nie przekładało się na faktyczny stan czystości kabin) prysznic można było wziąć tylko w konkretnych godzinach, co powodowało, że zawsze były oblegane. Aby sprawdzić dostępność prysznica po prostu wchodziło się do pomieszczenia z prysznicami, robiło się rundkę w tę i we w tę i jeżeli z kabiny nie wystawał żaden goły mokry tyłek – znaczy, że wolne.

Mińsk Białoruś

Godziny sprzątania dotyczyły także pokoi – oznaczało to, że codziennie musieliśmy opuszczać akademik na godzinę, aby sprzątaczka mogła pozamiatać wykładzinę. Nic nie dały wyjaśnienia, że możemy to robić sami i że w ogóle pokoje nie wymagają codziennego sprzątania. Frustrował nas fakt, że po tym „sprzątaniu” często widzieliśmy poprzestawiane nasze prywatne rzeczy na półkach i w zamykanych szafkach.

Studenci w akademikach w Polsce mają o wiele więcej swobody. Odnoszę wrażenie, że głównie dlatego, że po prostu po osiągnięciu 18 roku życia traktowani jesteśmy jak dorośli, a Białorusini nie do końca. W polskim akademiku, jeżeli chcieliśmy naruszyć obowiązujące tam zasady, to robiliśmy to albo po cichu, albo po obustronnym porozumieniu z administracją. W białoruskim akademiku łamać zasady było bardzo trudno. Jeżeli, jak nasz kolega z wymiany, wymykasz się na noc na imprezę, musisz liczyć się z tym, że akademik zamykają od 22.00 do 6.00. Nie wpuszczą Cię, jeżeli wrócisz w tych godzinach, nawet jeżeli na warcie stoi dobrze znany Tobie kolega (studentom bardzo często przyznaje się rolę portirera, a także „etażowego” – osobę odpowiedzialną za porządek i spokój na całym piętrze budynku). Z powodu, że kolega wrócił pijany do akademika zrobił się niezły rumor, gdyż, jak się pewnie domyślacie, administracja akademika nie omieszkała poinformować o tym fakcie uczelni. Gdyby do jego powrotu do Polski nie pozostały dwa tygodnie na pewno czekałby go za to jakieś sankcje. A teraz powiedz, polski studencie, ile razy wracałeś pijany do akademika i czy Cię za to ukarano?

Podczas naszego pobytu niejednokrotnie namawiano nas do brania udziału w organizowanych dla studentów różnego rodzaju spotkań, na których tworzy się plakaty, prace plastyczne, artystyczne. Zawsze odmawialiśmy, co może i mogło zostać odebrane jako brak chęci asymilacji z pozostałymi studentami, jednak sami zrozumcie: proponowane przez nich zajęcia nie są atrakcyjne dla osób, które mają po dwadzieścia parę lat! Zabawa w wycinanki kończy się u nas w Polsce na etapie gimnazjum…

Opis relacji my-akademik-uczelnia zajął mi większość wpisu o Białorusi. Wylewany tutaj żal uzasadniam swym przekonaniem, że gdyby nie konflikty akademicko-uczelniane, nasza wymiana studencka nabrałaby całkowicie innego charakteru. Śmiało mogę powiedzieć, że problemy związane z uczelnią popsuły nam wyjazd i zmusiły połowę z nas do wcześniejszego powrotu. I co gorsza, być może do przekazywania dalej w obieg opinii, jak to jest na Białorusi niefajnie, co moim zdaniem jest niezgodne z prawdą.

Sytuacja polityczna

Czas naszego pobytu na Białorusi przypadł na gorący okres wyborów prezydenckich. Wiedziałam, że sytuacja polityczna jest ciężka, ale nie doświadczyłam z tego powodu żadnych nieprzyjemności. Dało się wyczuć jakieś napięcie, gdy podczas rozmowy ze znajomymi podejmowaliśmy temat rządów na Białorusi. I brak nadziei na zmianę na lepsze.

Sama, wyznając starą słowiańską zasadę тише едешь, дальше будешь (Ciszej jedziesz, dalej dojedziesz), starałam się nie podejmować grząskiego tematu polityki. Jedyną dyskusją, w której zajęłam głos, to rozmowa po pijaku z kolegą Białorusinem, który zarzucał Polakom zdradę naszej „słowiańskiej braci”, która nastąpiła wraz z wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Bezkrytycznie wpatrzona wtedy w ideał Jewrosojuza przytaczałam wszelkie „korzyści”, które od niego otrzymaliśmy. Argumenty te sprawnie były odpierane lub w ogóle nie uznawane lecz z pomocą przyszedł mój polski kolega, który krótko urwał dyskusję: „A pod czyim berłem mamy się zjednoczyć, my, bracia Słowianie? Rosji?”.

Praca

Pamiętacie pana-technicznego z poprzedniego wpisu o Białorusi, który głowił się nad niedziałającą instalacją elektryczną? Miesiąc później nad tę samą instalacją zastanawiało się już 5 osób 😀 I jakoś wierzyć mi się nie chce, że to dlatego, że naprawa instalacji była aż tak skomplikowana. Po prostu nikomu się nie spieszyło z jej naprawą… Będąc w Mińsku miałam cały czas nieodparte wrażenie, że stosunek ludzi do pracy jest tam zupełnie inny, bardziej… swobodny. Zaskoczyło mnie, gdy dwie kasjerki w markecie podczas obsługi klienta pozwoliły sobie na głośną rozmowę o swoich sprawach prywatnych, albo gdy wydająca obiad w stołówce pani wycierała sobie nos nad garem zupy (Sanepid? Zapomnij!). Nie mam pojęcia, czy to z braku instytucji nadzorczej, czy może po prostu taki luźny tryb pracy, ale nikt się tam nie spinał z robotą, nikt się zbytnio nie stresował, brakowało tej sztucznej wygórowanej uprzejmości, do jakiej my, Polacy, jesteśmy przyzwyczajeni. Trudno mi wartościować, czy takie podejście jest dobre, czy złe.

Jedna rzecz mnie jednak bardzo zachwyciła – mnie, Polkę, przerażoną wizją potencjalnego bezrobocia po studiach. Na Białorusi student uniwersytetu państwowego otrzymuje gwarancję zatrudnienia zaraz po ukończeniu studiów bodajże na dwa lata. Co prawda przydział jest odgórny i białoruski student nie zawsze ma wpływ na wybór miejsca pracy i stanowiska, ale odpowiada mniej więcej jego wykształceniu. Ale jest praca! I to, co mnie zachwyca, moja białoruska koleżanka skwitowała: „I co? Dorabiam sobie, pracując w radio, a być może przydzielą mi pracę w przedszkolu i będę przez dwa lata brzdącom smarki wycierać”.

Język

Sprawa języka, jakim posługiwano się na Białorusi długo była dla mnie zagwozdką. Wiedziałam, że istnieje coś takiego jak „język białoruski”, ale będąc w Mińsku nigdy nie słyszałam, aby w codziennej komunikacji posługiwano się innym językiem niż rosyjski. Na początku mojego pobytu byłam przekonana, że to moi znajomi z grzeczności posługują się rosyjskim w naszej obecności abyśmy się dobrze zrozumieli, jednak przysłuchując się rozmowom ludziom na ulicy, szczególnie dzieciom, doszłam do wniosku, że wszyscy Białorusini mówią w języku rosyjskim. Sprawa mnie niezmiernie intrygowała, ale jakoś tak wstyd mi było o to zapytać nasze koleżanki. Krępowałam się, bo miałam przeświadczenie, że to sprawa oczywista, a moja niewiedza pochodzi wyłącznie z mojej ignorancji i braku podstawowych informacji na temat kraju, w którym przebywałam. Z czasem nawet nabrałam pewności, że białoruski i rosyjski muszą być do siebie podobne –  być może różnią się tylko jakimiś detalami zapisu czy gramatyki. Jednak moje przekonanie, rozwiało się w mig, gdy pewnej niedzieli wybraliśmy się do kościoła, w której była prowadzona msza w języku białoruskim – wtedy pierwszy raz miałam okazję usłyszeć, jak brzmi ten język. I wiecie co? To było niesamowite – usłyszeć wyznanie wiary brzmiące po polsku z drobnymi różnicami leksykalnymi i w akcencie. Pozostało więc pytanie, dlaczego Białorusini nie mówią w swoim ojczystym języku? Odpowiedź na to pytanie otrzymałam parę lat później, gdy gościłam u siebie swoją koleżankę z Mińska. Okazało się, że lata pod skrzydłem ZSRR zrobiły swoje. Narodowy język Białorusi został zepchnięty na drugi plan, a osoby nim się posługujące uznawano za prostaków. Rosyjski jest językiem urzędowym, uczą go również w szkołach jako język nadrzędny. Rodzice nie przekazują swoim dzieciom białoruskiego, bo posługiwanie się nim na ulicy to obciach, a niektórzy nawet twierdzą, że jest to niepoprawnie politycznie! Obecnie język białoruski przeżywa swój renesans, posługuje się nim głównie inteligencja i świadoma młodzież. To jednak wciąż niewielki procent.

Kultura

Bardzo cenię sobie podejście do kultury i sztuki w Mińsku, bo mieszkańcy miasta mają sztukę na wyciągnięcie ręki. Przez ten niespełna miesiąc miałam okazję zobaczyć operę, balet oraz trzy przedstawienia teatralne na rewelacyjnym poziomie – to więcej niż przez całe moje dotychczasowe życie! Chodzenie do teatru jest w Mińsku prawie tak powszechne jak chodzenie do kina. A wszystko dlatego, że bilety są o niebo tańsze niż u nas w Polsce. Za bilet na spektakl płaciliśmy w przeliczeniu na PLN: 5 – 10 zł! Za obejrzenie „Jeziora Łabędziego” w wykonaniu znanej moskiewskiej trupy baletowej zapłaciliśmy jakieś drobniaki! Co prawda mając miejsce siedzące na schodach, ale jednak! Za bilet na kameralny występ zespołu Myslovitz w Mińsku udało nam się zapłacić jedyne 10 zł, bo resztę dofinansowała uczelnia w ramach promocji języka polskiego. Wycieczkę krajoznawczą do Grodna całkowicie finansowała również uczelnia, przez co otrzymaliśmy możliwość zwiedzenia kolejnego miasta na Białorusi wraz z oprowadzającym nas przewodnikiem! Podsumowując: imponujące w Mińsku jest to, że kontakt ze sztuką nie jest czymś elitarnym i że ogólnodostępne w tym przypadku nie oznacza gorszej jakości, bo wszystkie te wydarzenia artystyczne były przygotowane bardzo profesjonalnie.

„Jezioro Łabędzie” i faceci w rajstopach

Mińsk Białoruś

Myslovitz przygrywa do piwa

Mińsk Białoruś

Muzeum Kultury Białorusi

Mińsk Białoruś

Jedzenie

Śmiałam się, gdy nasi białoruscy koledzy narzekali, że nasze polskie jedzenie jest dla nich za bardzo pikantne i słone, bo mi ich kuchnia zdawała się za mdła 😀 Doprawiłabym wszystko, łącznie z dostępnymi na Białorusi chipsami Lay’s. Obiady jadałam w akademickiej stołówce i po kilku kulinarnych próbach zdecydowałam się codziennie brać to samo: kurczaka i sałatkę. A to dlatego, że inne warianty mięsa okazały się finezyjną wersją słabodoprawonego mielonego. Tak więc przez prawie miesiąc żywiłam się kurczakiem, przez co zapadłam najwidoczniej w pamięć obsługującej kelnerce, która widząc mnie automatycznie sięgała po kawałek ptaka, pytając czysto pro forma: „Kuricu, da?”. Moim współtowarzyszkom wymiany przeszkadzał zwyczaj zabielania zupy łyżką śmietany. Starały się szybko odbierać talerze, żeby kelnerka nie zdążyła zostawić w nich białego kleksa.

Akademicki Happy Meal: ryba zapiekana z majonezem, sałatka z majonezem, pyry bez majonezu, zupa z rozpuszczonym kleksem śmietany oraz wyglądający jak przyzwoity dewolaj panierowany kotlet mielony.

Mińsk Białoruś

Były jednak potrawy, które bardzo przypadły mi do gustu – np. białoruskie bliny (odpowiednik polskich naleśników z różnorodnym nadzieniem) czy czebureki (rodzaj pieroga nadziewanego mięsem). Osobiście straciłam głowę dla suszonych kalmarów, które Białorusini zajadają jako zagryzkę do piwa. Ja piwo traktuję jako ewentualną zapitkę do kalmarów, które mogę jeść tonami, tym bardziej, że rok temu odkryłam ich pikantną wersję chili. Mój przysmak nie jest dostępny w Polsce, dlatego gdy już je dostanę to jem po kryjomu, nie częstując nikogo. Taka już jestem. Mężem i kalmarami się nie podzielę!

Ze słodkości polecam żurawinę pokrytą czekoladą. Kręci mnie połączenie kwaskowości owocu i delikatnej słodyczy czekolady. Zauważyłam, że sezonowo dostępna jest także w naszych marketach. Tradycyjnymi białoruskimi słodkimi wyrobami są zefiry – delikatne pianki na kształt bezy w różnych smakach i kolorach.

Najciekawsze na Białorusi są jednak alkohole. Turyści przywożą często wódkę na ziołach tzw. balsam. Miałam kilka podejść i jakoś ciężko mi się do niego przekonać, za to hitem okazała się dla mnie wódka na szyszkach. Nigdy bym nie przypuszczała, że wódka może mi zasmakować.

Co warto przywieźć?

Na pewno kalmary. Jak nie dla siebie, to chociaż dla mnie. Ja, oprócz tony kalmarów, przywiozłam trochę:

– białoruskich słodyczy, które smakiem przypominają nasze, ale mają ładniej zdobione opakowania, no i wiecie – szpan, że jest napisane cyrylicą 😉

– kosmetyki, śmiesznie tanie, ale jakościowo bardzo dobre,

– trochę alkoholu – głównie koniak i wódka,

– kilka rękodzieł z gliny, lnu, koralików no i drewniane matrioszki,

– przepiękną karafkę ze szklanym stateczkiem w środku,

– kilka portretów Łukaszenki, dla przyjaciół z poczuciem humoru,

– kupę książek, które kosztują tam psie pieniądze,

– pirackie płyty z bajkami Smieszariki i Masza i Niedźwiedź oraz grę Metro 2033, której nigdy nie odpaliłam, bo jak się okazało, mój laptop nie spełniał wymagań gry.

Kolega przemycił papierosy, chyba ze cztery wagony (paczka papierosów kosztowała na nasze 1,4 zł), przez co o mały włos nie mieliśmy problemów na granicy z Litwą. Nie radzę przemycać z Białorusi niczego, bo wrażenia z trzepanki bagaży nie zapomnę do końca życia.

Mińsk Białoruś

Pamiętam, jak będąc jeszcze w Mińsku, podczas jednej kryzysowej chwili mówiłyśmy sobie z koleżankami z wymiany, że kiedyś będziemy się śmiać z całej tej sytuacji – nie przypuszczałam jednak, że będę się do tego odnosić z sentymentem. A to chyba dlatego, że wyjazd na Białoruś był moją pierwszą i jak dotąd jedyną podróżą o charakterze antropologicznym, gdzie miałam okazję zatopić się w kulturze państwa oraz poznać mentalność społeczeństwa (Eurotrip przebiegał całkowicie inaczej – z racji małej ilości czasu skupiliśmy się na poznawaniu miejsc). Uświadomiłam również sobie, jak bardzo koloryzują swoje przekazy media, które Białorusi niesłusznie przykleiły renomę Korei Północnej. Tak naprawdę mało o sobie wiemy – my, Polacy i Białorusini, a trudno nam się poznać, gdy urzędowa papierologia utrudnia przekraczanie granicy. Mimo to, wierzę, że jeszcze kiedyś uda mi się zagościć w Mińsku.

Na koniec chciałabym podziękować wszystkim tym, którzy za wszelką cenę starali się umilić nam pobyt w Mińsku. Szczerzę mogę wyznać, że podróż na Białoruś, od pozostałych moich wojaży wyróżniało to, że oprócz sterty pamiątek wywiozłam poza granicę trochę przyjaźni.

Przejdź do wpisu Białoruś: Mińsk (2010) część 1


ZAPISKI NA MARGINESIE

 Dlaczego Białorusini nie mówią po białorusku – ankieta

Zdjęcia we wpisie są nie tylko mojego autorstwa. Część z nich pochodzi od moich koleżanek ze studiów.

Jeśli uważasz ten artykuł za przydatny, podziel się nim z innymi.
Pozostań też z nami w kontakcie:
– Polub nasz fanpage na Facebooku, a będziesz na bieżąco z najnowszymi artykułami i ciekawostkami z naszych podróży
– Śledź nas na Instagramie. Znajdziesz tam ciekawe rękodzieła, wartościowe książki i relacje z miejsc, w których bywamy

Reklama