Przegląd #luty

Posted Kogel Mogel

Pewnie zamarzliście, czekając na nowy post na noszerazykilka.pl. Musicie wybaczyć, bo luty był dla mnie niemiłosiernie pracowitym miesiącem (wbrew temu, co widać na blogu) i potrzebowałam trochę czasu, żeby ogarnąć sprawy i sprawunki. Od stycznia pojawiły się u mnie nowe aktywności, w których staram się utrzymać systematyczność, bo ufnie wierzę, że zaowocuje to „lepszym jutrem” lub „lepszą mną”.

Także ten tego… Statystyki w lutym wyglądają następująco:

Ilość napisanych postów:

1

– za to tak ciekawy, że nadrabia za dwa słabe. Oh, wait… przecież ja nie mam słabych postów na blogu 🙂

A oto ranking najlepszych rzeczy które pomogły przeżyć lutowy zapieprz bez depresji.

Najlepszy artykuł miesiąca: „Tinder w podróży? Czemu nie! A może jednak nie… „ z bloga Wioli Starczewskiej. Tinder zadziałał, ale nie tak jak się zapewne spodziewacie – dzięki niemu trafiłam na bloga Wioli i absolutnie straciłam głowę dla jej stylu pisania. Gdybym to ja otrzymała zadanie napisania czegoś na temat aplikacji na smartfona, na pewno stworzyłabym coś na wzór marnej instrukcji obsługi, natomiast Wiola… snuje piękną opowieść o spotkaniach damsko-męskich z dreszczykiem emocji i zrujnowanych nadziejach. Swoją narrację przeplata trafnie dobranymi cytatami i złotymi myślami, a koniec wieńczy smutną refleksją na temat stanu współczesnego społeczeństwa. A przypominam, że cały czas mowa o Tinderze!

Wiola jest dla mnie. Kocham takich oczytanych popaprańców, co totalną głupotę potrafią przerobić na poemat.

Najlepsze cytaty: Travel is the only thing you buy that makes you richer – znalezione gdzieś w internetach. Nie znam autora. Poszukajcie sami.

Podróż nie ma nic wspólnego z urlopem – no kto jak nie Wiola Starczewska 🙂

Najlepszy przepis: Bezmięsny pasztet z pieczarek. Nie przypadł mi do gustu, ale wrzucam go do Przeglądu, bo T. bardzo smakowało. A przecież T. to jeden z tych mężczyzn, którzy bezmięsnej potrawy nie tkną nawet kijem! A to jemu smakowało! Świat się kończy, pasztet wegetariański trafia do Przeglądu.

Najlepszy produkt: olej kokosowy. Wiecie, ja należę do tych osób, które zaczynają się czymś interesować, gdy wychodzi to już z mody. A przed zakupem oleju kokosowego długo się opierałam, myśląc, że jest to kolejny trend w zdrowym żywieniu dla napalonych ludzi typu „eco” czy innego „vege”. Na przykład pamiętacie dobrą kumpelę oliwę z oliwek? Najpierw trąbiono w mediach, że smażenie na niej jest hiperultrazdrowe, a po roku czy dwóch okazuje się, że powinno dodawać się ją wyłącznie do sałatek, a tak w ogóle nasze polskie organizmy nie są przystosowane do spożywania oliwy, więc bez sensu ją kupować. Do kupna oleju kokosowego namówiła mnie Pani Wiesia z lumpeksu. Nie słucham zakłamanych mediów, ale Panią Wiesię zawsze słucham. Swoimi zdolnościami kupieckimi przekonała mnie, że jedzenie oleju kokosowego jest ostatnią deską ratunku dla mojego strudzonego toksynami organizmu i przy okazji naciągnęła mnie na zakup bluzki. Co prawda nie wiem, jak ma się teraz mój organizm, gdy wyżarłam 1/5 słoika, ale wcieranie tego oleju w twarz czy włosy naprawdę daje ciekawe efekty.

Obecnie w całym moim mieszkaniu trąci kokosem.

Najpiększniejszy prezent, jaki otrzymałam: łzy wzruszenia pewnej staruszki i uśmiech wdzięczności czarnoskórej dziewczynki. Tę drugą być może niedługo wam przedstawię.

Trzymajta się! Byle do wiosny!

Jeśli uważasz ten artykuł za przydatny, podziel się nim z innymi.
Pozostań też z nami w kontakcie:
– Polub nasz fanpage na Facebooku, a będziesz na bieżąco z najnowszymi artykułami i ciekawostkami z naszych podróży
– Śledź nas na Instagramie. Znajdziesz tam ciekawe rękodzieła, wartościowe książki i relacje z miejsc, w których bywamy

Reklama